Wstęp
Poniższy reportaż został w całości zrealizowany przy użyciu Fujifilm X-E4. 98% stanowią kadry wykonane manualnymi, budżetowymi szkłami TTArtisan 35 1.4 oraz TTArtisan 50 1.2. Wybór ten nie był przypadkowy. Fotografowanie w MF pozwala mi na inny poziom zaangażowania w temat i daje wiele przyjemności. Co więcej, wszelkie niedoskonałości optyczne uwypuklają naturalność, pospolitość i szczerość relacji panujących w naszym domu. Na koniec praca w MF na ogniwie NP-W126S w trybie STANDARD pozwoliła mi na wykonanie 954 zdjęć na jednym ładowaniu.
Zdjęcia były konwertowane przy pomocy Capture One 20 – który nie posiada natywnego wsparcia dla X-E4. Problem można jednak obejść przy pomocy programu exiftool. Konwersji do X-T4 można dokonać przy pomocy polecenia:
exiftool.exe -model=X-T4 -k *.RAF
Więcej na temat samego korpusu opowiem Wam w recenzji, ale na to musicie jeszcze zaczekać. Mogę powiedzieć tylko, że dziś X-E4, znowu otwarł mnie na fotografię . Nie jest to multi-uniwersalny korpus dla osób filmująco-fotografujących. Niemniej ortodoksi fotografii, poszukujący minimalizmu, którzy na temacie koncentrują się bardziej niż na sprzęcie… mogą śmiało wyciągnąć po niego rękę.
Opis reportażu:
Kwarantanna nie jedno ma imię, a w naszym przypadku tych imion było chyba ze dwadzieścia. Izolacja w różnym stopniu dotknęła naszą rodzinę, rozbijając plany jak domek z kart. Wszystko zaczęło się od niewinnych objawów, później był test z pozytywnym (z nazwy) wynikiem. Kolejny wymaz przyniós tylko więcej niepewności, bo w pobliżu chorego domownika pojawił się zdrowy osobnik. Obok pogarszającego się samopoczucia pojawiły się smutek, niepewność, a w ciemniejszym zakamarku głowy strach. Objaw wzajemnej troski dostrzegałem niemal wszędzie, u każdego, nawet naszego psa, który nie odstępował Ewy na krok. Ten reportaż został wykonany na przestrzeni dziesięciu dni, kiedy humor zmieniał się podobnie jak pogoda. Były łzy, było zwątpienie, później nieśmiało zagościł uśmiech i wreszcie śmiech. Pierwszy powiew wiosny zbiegł się w czasie z nieco lepszym samopoczuciem Ewy, za najlepszą terapię uznaliśmy tę na świeżym powietrzu. Dni były do siebie bardzo podobne. Zaraz po otworzeniu oczu i optycznej ocenie wielkości stóp mojego syna, przychodził czas żeby zjeść zupę nad laptopem. Dalej rytualne sprawdzanie saturacji, połączone z lekką nadinterpretacją każdego symptopmu choroby. Popołudnia pożytkowaliśmy na znalezienie coraz to nowszego sposobu by zabić (i zakopać) nudę. Niespodziewanie zapomniane przedmioty znajdowały nowe zastosowanie. W ucieczce od elektroniki pomagały nam prozaiczne drobiazgi jak drewniana belka, trzepak czy zapomniany plastikowy łuk. Nie spodziwałem się, że tyle radości wzbudzi w Nas też wiosenny deszcz. W każdej z tych chwil mogliśmy liczyć na siebie i pozostającą po drugiej stronie muru rodzinę, która obserwowałą nas zza szklanej barykady (czy to szyby, czy smartphone-a). Oni pamiętali o nas przy każdej okazji, to dzięki niej mieliśmy co do gęby włożyć. Tak najedzeni, napici, nasyceni swoim towarzystwem dotaliśmy do końca kwarantanny. Po dziesięciu dniach nadszedł upragniony dzień nowego początku. Wreszcie mogliśmy otworzyć sie na świat za którym tak tęskniliśmy. Przez ostatnie dni obserwowaliśmy go przez metalową bramkę w naszym ogrodzeniu. Dzisiaj jest ona otwarta i mam nadzieję, że tak już pozostanie…